Wydarzenie I
Norweska głupota, czyli decyzja Komitetu Pokojowej Nagrody Nobla dla prezydenta USA Baracka Obamy
Dla mnie absolutne kuriozum. Cóż zdążył zrobić dla pokoju na świecie Obama zaledwie po 2 tygodniach urzędowania (czas zgłaszania kandydatów mijał 1 lutego 2009 roku)? Można powiedzieć, że Obama to człowiek, który co najwyżej miał wiele wspólnego z pokojem w rozlicznych hotelach w trakcie kampanii wyborczej, a nie jego budowaniem na arenie międzynarodowej. Chyba, że za zasługę uznać jego decyzję o zaniechaniu budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i w Czechach… Co prawda Komitet uznał, że „Obama dał ludziom nadzieję na lepszą przyszłość”, i że „Komitet Noblowski od 108 lat stara się stymulować dokładnie tę politykę międzynarodową i te postawy, których Obama jest teraz głównym rzecznikiem świata”, to jednak 55 proc. Amerykanów nie kryło swego zniesmaczenia decyzją Norwegów.
Jak dotąd Obama zdążył skłócić Amerykanów projektem reformy ubezpieczeń zdrowotnych, która skutecznie może rozwalić dotychczasowy system. Optuje też za legalną aborcją na każdym etapie rozwoju dziecka poczętego, a także popiera haniebne prawo dobijania dzieci urodzonych po nieudanym zabiegu przerwania ciąży.
Wniosek:
Dziś – by mieć pewne szanse na Nagrodę Nobla – wystarczy być czarnym (najlepiej bez jasnego pochodzenia), uprawiać mieszankę różnych wyznań religijnych, mieć lewicowo-liberalne poglądy, schlebiać Moskwie, ignorować konserwatywny FOX Channel, opowiadać ludziom to, co aktualnie chcą słyszeć, umieć wykorzystać Internet. Z tej nagrody najbardziej cieszy się świat arabski i Rosja. Nota bene, ciekawe, że Jan Paweł II w trakcie swojego długiego pontyfikatu nie zasłużył na pokojową Nagrodę Nobla…? Czyżby nie podzielał punktu widzenia członków Komitetu Noblowskiego?
Wydarzenie II
Haniebna dyskusja: czy Katyń to ludobójstwo, czy tylko zbrodnia wojenna?
O prawdę o Katyniu walczyło się, za Katyń było się szykanowanym, do Katynia i do innych miejsc kaźni jeździło się po kryjomu, a teraz dowiedzieliśmy się od czołowych polityków, z wicemarszałkiem Niesiołowskim na czele, że w uchwale sejmowej nie może być użyty termin “ludobójstwo”, bo to zbyt duże słowo, nie oddające całej prawdy historycznej (sic!), słowo niedelikatne, które na pewno zdenerwuje… Putina. Przecież Putin wyraźnie daje nam do zrozumienia, że Polacy nie będą uczyć Rosjan historii i nie będą interpretować wydarzeń historycznych po swojemu.
Wniosek:
I znów Waszyngton, Moskwa, Strasburg lub Bruksela. Nadal nam się grozi palcem, względnie pokazuje figę i nie ma widoku na zmianę. Jeśli w imię poprawności politycznej frymarczy się Katyniem, którego nie da się zakwestionować, gdyż doszło tam, i nie tylko tam, do okrutnego ludobójstwa, to czy możemy mieć jakąkolwiek pewność, że obecna klasa polityczna nie będzie starała się nam – prostym obywatelom wmówić, w imię political correctness, że się na nas nie pluje, tylko pada ożywczy wiosenny deszczyk?…
Wydarzenie III
Zdumiewająca decyzja Trybunału Praw Człowieka ws. Pani Lausi
Włoszka fińskiego pochodzenia Soila Lausi skierowała do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu skargę, że jej dzieci przez wiele lat musiały patrzeć na wiszący krzyż w klasie, ponosząc tym samym straty moralne. Trybunał z troską pochylił się nad zranionymi uczuciami pani Lausi i jej dzieci, i na otarcie łez nakazał rządowi włoskiemu wypłacenie 5 tysięcy euro za poniesione straty oraz krzywdy moralne. Teraz owa mama może pieniądze przeznaczyć np. na terapię dzieci i siebie lub wydać je jeszcze korzystniej, wyjeżdżając do któregoś z krajów półksiężyca. Tam dopiero zazna „wolności i neutralności światopoglądowej”, czego tej pani życzę.
Wniosek:
Krzyż, jak widać, przeszkadza nie tylko muzułmanom zamieszkującym Europę. Europejskim ateistom, albo wierzącym „inaczej” – także. Należy więc spodziewać się, że w najbliższym czasie eskalacja podobnych żądań wzrośnie. Już główkuje nad tym polska eurodeputowana Senyszyn, przewodnicząca stosownej komisji w PE, która będzie wyłapywać wszystkie znaki i nieprawidłowości, mogące godzić w neutralność światopoglądową obywateli państw członkowskich. Zapewne niedługo co niektórym będą przeszkadzać krzyżyki na szyjach, obiekty sakralne z widocznym krzyżem, kapliczki i krzyże przydrożne, stroje osób duchownych i konsekrowanych. Spodziewam się, że owa Finko-Włoszka wniesie też protest o usunięcie krzyża z flagi fińskiej (ciekawe, dlaczego jeszcze tego nie zrobiła
).
Rada na ten absurd: szanować krzyż, nosić krzyżyk na szyi, powiesić krzyż w centralnym miejscu swojego domu, powiesić krzyż przy swoim stanowisku pracy, jeśli to możliwe: postawić krzyż na terenie swojej posesji, jak to niegdyś bywało. Obecnie Włosi masowo stawiają krzyże w swoich ogrodach, dzieci przynoszą krzyże do sal lekcyjnych z prośbą o zawieszenie, a przy wjeździe do miasteczku Montegrotto Terme postawiono podświetlony napis „My krzyża nie usuniemy”. Bo kto uratuje krzyż przed jego eliminacją z przestrzeni publicznej, jeśli nie my katolicy, chrześcijanie? Nie dajmy sobie wmówić, że krzyż to sprawa prywatna. Dziś przeszkadza bicie dzwonów kościelnych, jutro będą przeszkadzać krzyże w miejscach publicznych.
Wydarzenie IV
Wygrana Alicji Tysiąc vel Trzydzieści Tysięcy
30 tys. złotych to kolejna wygrana pani Tysiąc, związana z niemożliwością zabicia jej poczętej córki. Jak widać, pani Tysiąc, mimo że lata mijają, wciąż chce kasować za to pieniądze. Tym razem podała do sądu redaktora naczelnego tygodnika „Gość Niedzielny – ks. Marka Gancarczyka, i znów wygrała. Wcześniej, przypomnijmy, pozywając przed Europejski Trybunał Praw Człowieka Rzeczpospolitą, zarobiła 25 tys. euro jako zadośćuczynienie za brak szans na wyskrobanie swojego dziecka i 14 tys. euro za koszty postępowania. Oczywiście ta wygrana to triumf przede wszystkim feministek. Alicja Tysiąc jest tylko ofiarą ich manipulacji i proaborcyjnych gier. Nie dobrze jednak, że sędzia Solecka zamiast rzetelnie zapoznać się z materiałem prasowym zaskarżonym przez Tysiąc, po prostu lekceważy prawdę, to jeszcze obraża czytelników „Gościa”, mnie także, gdy mówi, że w większości czytelnicy „Gościa” to osoby, które nie poddają czytanych tekstów analizie logicznej lub językowej, a rozumieją je zgodnie z emocjami, jakie budzi w nich to, co czytają.
No świetnie, tylko skąd pani Solecka to wie? Napisanie więc, że pani Tysiąc chciała zabić swoje dziecko, narusza według sędzi dobro osobiste pani Tysiąc. Podobnie jak publikacja jej zdjęcia w „Gościu”, które nota bene było uczciwie zakupione od… „Gazety Wyborczej”. Szkopuł w tym jednak, że pani Tysiąc publicznie i wielokrotnie oświadczała, że chciała dokonać aborcji, co w piśmie katolickim zostało nazwane po imieniu: zabiciem dziecka. Co prawda sędzia Solecka łaskawie zezwoliła na takie sformułowanie, ale nie pozwoliła na stwierdzenie, że dokonała tego pani Tysiąc. Innymi słowy: można pewien czyn nazwać złodziejstwem, ale powiedzenie, że Iksiński ukradł i jest złodziejem, jest już karalne, bo narusza jego dobro osobiste. Mówiąc więc za Jasiem z anegdoty: „gdzie tu sens i gdzie logika…”? Panie feministki, na czele z Wandą Nowicką, jak długo będziecie żerować na tragedii pani Tysiąc, manipulując nią i wykorzystując ją w procesie przywracania aborcji na życzenie?
Wniosek:
Szkoda, że tak rzadko w tym kontekście przytacza się odrębne, ale jakże rozsądne zdanie hiszpańskiego sędziego Javiera Borrego, który zasiadał w strasburskim gremium: „Wszystkie ludzkie istoty rodzą się wolne i równe w godności i prawach. Dzisiaj Trybunał zdecydował, że istota ludzka urodziła się ze względu na naruszenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Zgodnie z tym rozumowaniem, jest w Polsce dziecko, które obecnie ma sześć lat, którego prawo do urodzenia jest w sprzeczności z Konwencją. Nigdy nie sądziłem, że Konwencja mogłaby zajść tak daleko i uważam, że to przerażające”.
Wydarzenie V
Zdymisjonowanie szefa CBA Mariusza Kamińskiego i tzw. afera hazardowa
Wszyscy, z którymi rozmawiałam na temat polityki, muszą pamiętać moją opinię na temat „Mira”, „Grzecha”, „Zbycha”, Pawła vel Ciecia et consortes, gdy okazało się, iż ci kolesie mają „piastować” ważne funkcje państwowe. Oprócz „Zbycha” i „Rycha”, wszystkich znam osobiście od lat 90. No i faktycznie okazało się, że skutecznie „piastowali”, ale swoje własne interesy…
Mogłabym teraz z satysfakcją powiedzieć: „a nie mówiłam…”? Co jednak z tego, że ja wiedziałam, a taka np. minister Pitera, „antykorupcyjny młot PO”, nie wiedziała, choć ja mieszkam na głębokiej prowincji, a pani Pitera obraca się na politycznych salonach i ma wszelkie instrumenty do tego, aby wiedzieć. No, ale pani minister zajęta była ściganiem korupcji w postaci kanapki z rybą za 7,50 zł, a nie interesowało ją, kim są i co robią jej partyjni koledzy, wierni „pretorianie” Tuska (a może właśnie dlatego?). No i wyszło „szydło z worka”.
Okazało się, że mimo stanowisk, mimo osiągniętego spektakularnego dobra materialnego, mimo gładkich gadek przed kamerami o krystalicznej uczciwości polityków PO, spod garnituru od Bossa wylazły białe skarpety, rynsztokowy język i skłonność do nieprzejrzystych działań. Jednak nikomu włos z głowy nie spadł, a spadła tylko głowa Bogu ducha winnego Mariusza Kamińskiego, który za próbę ujawnienia prawdy musiał słono zapłacić. Słono, gdyż CBA było jego „dzieckiem”, jego pomysłem, efektem walki z komunistycznym aparatem i pasji wyplenienia korupcji. Wielka to strata dla polskiego życia społecznego, gdyż Kamiński jest jednym z nielicznych znanych mi osobiście polityków, którzy tak ideowo, ofiarnie, bezinteresownie i fair walczyli o ład prawny i moralny w Polsce.
Wniosek:
W zależności od miejsca siedzenia nadal są „równi” i „równiejsi”. Być może Kamiński pomoże, jako świadek powołany przed komisję sejmową, coś wyjaśnić. Jednak nie mam złudzeń, że zmieni to wiele na rynku hazardowym. Hazard i przychody z automatów do gier o niskich wygranych to w 2009 roku sumy rzędu kolejno: 19 mld i 11 mld zł. A Kamiński, jeśli chce żyć, to albo będzie milczał, albo będzie musiał zapewnić stałą ochronę sobie i swojemu dziecku, gdyż ani mafia, która stoi za hazardem, ani źródło przecieku na temat postępowania w sprawie tej afery, nie pozwolą, aby ktokolwiek zakłócił ich spokój i stabilizację: hazardową i polityczną. A czy ktoś wie, czy najsłynniejszy polski cieć, a zarazem minister, były rzecznik rządu Paweł Graś, nadal służy u Niemca w zamian za mieszkanie? Jakoś ta informacja mi umknęła.
Wydarzenie VI
Marcinkiewicz się żeni
I śmiech, i żal, i zdziwienie, i smutek. Pamiętam, że gdy usłyszałam o tym romansie, to najpierw nie wierzyłam, potem wątpiłam, potem zachęcałam wspólnych znajomych, aby pogadali z nim po ludzku. Jakoś jednak nikt się nie kwapił, gdyż Kazimierz z wielkim rozmachem zaczął z występku robić cnotę. I to oficjalnie. Te zdjęcia, te wywiady, telefony, knajpy, te publiczne buziaki, objęcia i przytulanki. Myślałam, że dopadł go „demon południa”, zwany przez ojców pustyni „acedią”, i Kazio wreszcie się ocknie. Niestety, pan premier w tym roku zawarł kontrakt cywilny i wyruszył w romantyczną podróż poślubną ze swoją Isabel i… reporterami „Vivy”. Małżonkowie, którzy rzekomo nie lubią mediów, nie tylko opowiadają o szczegółach swego życia, ale dają się fotografować w najrozmaitszych ujęciach. I tak najsłynniejsza polska para 2009 roku pokazuje się w gondoli, na gondoli, w oknie, na balkonie, na tarasie, na placu, w objęciach, oddzielnie, świtem, o zachodzie słońca, „w berecie i bez”. Tymczasem pamiętam młodego małżonka jako osobę pryncypialną, surową, zdecydowaną, konsekwentną, wyważoną, pobożną, związaną z Kościołem. Dlatego też te wszystkie jego demonstracje i harce są po prostu czymś zaskakującym.
Wniosek:
Panowie, niekontrolowany kryzys wieku średniego może uczynić z was pajaców, a także doprowadzić do moralnej dewastacji. Panie, pilnujcie mężów. Jeśli mąż jedzie do Londynu, jedźcie z nim, jeśli zostaje posłem, premierem, ministrem, natychmiast przenoście się do Warszawy czy Brukseli. Bo jeśli chcecie związek utrzymać, to męża nie należy spuszczać z oczu. Zawsze bowiem znajdą się jakieś miłosierne, rozumiejące wszystko, pełne wdzięku, młode Isabel, gotowe umilić samotność na wyjeździe.
Parafrazując zaś słowa piosenki: „Kaziu, Kaziu, Kaziu odkochaj się ….” Twoja córka jest w wieku Twej nowej cywilnej żony. Pomyśl, co byś czuł, jakby wpadła w ręce faceta w Twoim wieku, z czwórką dzieci. Chciałbyś dla niej takiego losu? Wątpię. Mimo Twoich uśmiechów zapewne czujesz się okropnie. Jest Adwent – pomyśl o tym wszystkim raz jeszcze. No i my, katolicy, mamy nowe hasło na ten rok: „Bądźcie świadkami Miłości”. Zastanów się, świadkiem jakiej „miłości” dziś jesteś? Pozdrawiam.
Wydarzenie VII
Aresztowanie Polańskiego
Zatrzymanie Polańskiego właściwie nie jest dla mnie specjalnym wydarzeniem, choć media zachłysnęły się jego zatrzymaniem. Kiedyś wykorzystał nieletnią dziewczynkę, udało mu się zbiec ze Stanów, a teraz, choć minęło już wiele lat, został zamknięty, być może zostanie odesłany do USA, gdyż według prawa amerykańskiego czyn ten nie uległ przedawnieniu. Oczywistym jest, że Polański nie jest pospolitym przestępcą, ba… od ćwierć wieku jest nawet mężem jednej żony i podobno dobrym ojcem.
To, co jednak mnie porusza w jego sytuacji, to larum od lewa do prawa, że ponieważ Polański jest znanym i cenionym artystą, to po 30 latach nie wolno mu zakłócać wolności i spokoju. Jednak Roman Polański z powodu bycia artystą nie może być wyłączony spod prawa i musi mu podlegać jak każdy śmiertelnik. Myślę zresztą, że Polański, jako człowiek wrażliwy i inteligentny, doskonale o tym wie. Podejrzewam nawet, że bardziej to rozumie niż nasi politycy, rozmaite autorytety moralne, artyści, którzy powodowani świętym oburzeniem gremialnie wstawili się za artystą, twierdząc, że takich ludzi należy mierzyć inną miarą. Ba, że gdyby niejedne jego przeżycia i doświadczenia (niekoniecznie pozytywne), Polański nie byłby dziś tym, kim jest – genialnym reżyserem, który stworzył wiele arcydzieł.
Jednak estetyka nie usprawiedliwia etyki. Tworzenie dzieł należy do innego porządku niż odpowiedzialność za ponoszone czyny. Jeśli ktoś uczy etyki, nie oznacza to, że będzie zwolniony z odpowiedzialności moralnej, gdy nabroi. Gorzej – takiemu człowiekowi bardziej „patrzy się na ręce”. Jeśli ktoś jako artysta reprezentuje poziom wrażliwości z górnej półki, to od niego wymaga się więcej, także w obszarze codzienności. Na zasadzie ewangelicznego przesłania: „kto ma wiele dane, od tego wiele wymagać będą”.
Wniosek:
Myślę, że Polański jest na tyle rozsądny, że nie dziwi się swojemu zatrzymaniu (trochę zresztą sprowokowanemu przez jego prawników, jak donoszą amerykańskie media). Niepokoi jednak fakt, że ci, którzy tak bronią artysty, uważają, że różne standardy trzeba stosować wobec określonych osób i grup. W domyśle: wobec nich samych. Bo na co liczą „artyści”? Na co liczą politycy obwarowani immunitetem? Liczą na wyjątkowość, na nietykalność, na magię swoich profesji i nazwisk. Tymczasem skoro zaaresztowano nietykalnego Lwa Rywina czy znanego Polańskiego, to świadczy to tylko o „upadku” prawa i o tym, że potencjalnie żadnego z nich nic nie chroni.
Wydarzenie VIII
Droga życia ks. prof. dra hab. Tomasza Węcławskiego vel Tomasza Polaka
Istnieje takie powiedzenie: „zgorszonego nic nie zgorszy”. I choć stwierdzam to z ubolewaniem i ze wstydem: „spróbowałam wielu smaków życia”, i właściwie trudno byłoby mnie czymś zaskoczyć w sferze ludzkiej obyczajowości, to jednak ten przypadek jest dla mnie trudny do pojęcia.
Krótko dla niezorientowanych: ks. prof. Tomasz Węcławski z Uniwersytetu A. Mickiewicza w Poznaniu, jeden z ważniejszych teologów polskich, były dziekan Wydziału Teologii, członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej Rzymie, w pewnym momencie swojego życia stwierdził, że „kończy i zamyka” swój stan kapłański. Potem wiąże się z zamężną kobietą, Anną Beatą Pokorską, matką dwójki dzieci, swoją młodszą współpracownicą z uniwersytetu, lewicową aktywistką, z którą firmuje rozmaite publikacje (takie tam „razem” pisane). Do tego momentu wszystko jestem w stanie zrozumieć (nawet tę wspólną „pisaninę”
. Dalej jednak, ani w ząb. Ksiądz bowiem zaczyna atakować Kościół, zmienia swoje nazwisko na Polak (może to i dobrze, bo ma brata księdza Marcina), dokonuje aktu apostazji (żona chyba też), a więc oficjalnie opuszcza Kościół katolicki, wreszcie kwestionuje boskość Chrystusa. Oczywiście robi to wszystko publicznie, pracując nadal na poznańskiej uczelni w Pracowni Pytań Granicznych, gdzie do nauczania nie potrzebuje misji od biskupa.
Zaczyna też współpracować z dziwnymi środowiskami: feministek i homoseksualistów, czego efektem jest stanięcie w tym roku na czele pochodu gejów i lesbijek w Poznaniu. Ksiądz, prowadzący niegdyś procesje Bożego Ciała, niosący Przenajświętszy Sakrament, dziś tymi samymi ulicami, przebrany w skórzane spodnie, prowadzi wraz ze swą żoną, pochód homoseksualistów. Ciekawe, nieprawdaż? W tym kontekście powraca moje pytanie: czy tego typu osoby jak: Węcławski, Bartoś, Obirek, Bielawski mogłyby wreszcie zamilczeć i swoimi splątanymi losami życiowymi nie epatować innych? Czy jeśli już tracą cnotę, to czy muszą też publicznie udowadniać, że stracili i rozum? Drodzy Panowie eks-księża, czy musicie aż tak obnosić się ze swoim grzechem? I czy zdradzając Kościół musicie koniecznie zdradzać wiarę i wiernych, którzy kiedyś Wam zaufali? Nie mnie Wam przypominać, że „jeżeli zgorszycie jednego z tych maluczkich moich to…”. A jednak, proszę pamiętać o tych słowach Chrystusa.
Księże Tomaszu, niech Ksiądz nie ma złudzeń: i tak pozostaje Ksiądz kapłanem „na wieki” i nie zmieni tego ani przewodniczenie gejowskim paradom, ani zmiana nazwiska, ani poślubienie zamężnej kobiety, przykro mi. Lepiej, aby Ksiądz, dopóty, dopóki się nie obudzi lub nie zadba o zdrowie, zaszył się w mysią dziurę, nie gorsząc owych maluczkich.
Wniosek:
Feministki, geje i lesbijki, nie cieszcie się, że paradował z wami ksiądz katolicki. To nic wam i tak nie da. Pamiętajcie, że jest to jednak ktoś głęboko sfrustrowany, pewnie poraniony, zawiedziony, rozczarowany, kto zdradził, bo nie widział innego wyjścia. Zdradzi i was, nie mam co do tego złudzeń. Ale ta zdrada będzie, na szczęście, „błogosławiona”, będzie nawróceniem ks. Węcławskiego, głęboko w to wierzę. Pamiętam bowiem, jak wiele lat temu ktoś z Uniwersytetu Nawarry w Pampelunie opowiadał mi, że wszyscy podziwiali i szanowali ks. prof. Węcławskiego, gdy przyjeżdżał tam na wykłady. I bynajmniej nie za jego ogromną wiedzę, ale za skromność, jednoznaczność, pokorę i nieskazitelną postawę moralną… Ksiądz o wyglądzie ascety, nigdy nie pokazywał się bez sutanny, starej, zużytej, z podniszczoną teczką. Podziwiano go i słuchano, i na pewno Pan Bóg mu policzy to, że był kiedyś Jego świadkiem. Nie liczcie więc zbytnio na niego, bo jestem pewna, że kiedyś ocknie się i wróci do Chrystusa, Tego, Którego boskość dziś zakwestionował.
Wydarzenie IX
Parytety
Można się było spodziewać tego wcześniej czy później. Cóż za żenujący pomysł, którego autorkami są znów przede wszystkim feministki, mącące w głowach innym kobietom.
Drogie panie, nie wierzcie ani jednemu ich słowu wypowiedzianemu w tym kontekście (w innym zresztą też). Po pierwsze: jest to pomysł upokarzający same kobiety. Kiedyś przerabiałam go w Stronnictwie Konserwatywno Ludowym, w którym, bez parytetów, zostałam wybrana wraz z prof. Religą, na wiceprzewodniczącą Rady Politycznej. Moje partyjne koleżanki sformułowały jednak uchwałę o parytetach w ramach naszej partii, której jako jedyna kobieta na Zjeździe nie firmowałam, bo po prostu… wstydziłam się. No bo jakże można zadekretować liczbę kobiet na liście wyborczej? Jeśli ma się doświadczenie wyborcze, to się wie, że bycie kobietą nie wystarcza, aby wygrać wybory lub wystarcza raz na kilkaset przypadków. Podobnie jak to było ze mną. Będąc trzecią na liście do Sejmu III kadencji, rywalizowałam z jedynką, czyli premierem Goryszewskim. Teoretycznie nie miałam szans wejść do Sejmu, uratowała mnie jednak młodość i przebojowość (teraz zostało tylko „i”
, no i fakt, że byłam jedyną kobietą na liście. Kontrkandydatów „wykosiłam” jednak od lewicy do prawicy i na swoim obszarze wyborczym zostałam numer 1, „wciągając” liczbą swoich głosów nawet… premiera Goryszewskiego, który nigdy mi tego nie darował… Było to jednak możliwe, bo były inne czasy.
Dziś nie byłoby możliwe robienie kampanii pożyczonym samochodem, z banerami zrobionymi ze starych prześcieradeł przyjaciółki czy z ulotkami napisanymi przez samą siebie, na podstawie własnego projektu i bez wiedzy o marketingu politycznym (tylko tyle ile zdążyłam przeczytać). Nie łudźcie się, tamte czasy minęły. Dziś trzeba mieć duże „wolne” pieniądze i być gotowym, żeby je stracić. Przede wszystkim jednak trzeba mieć poparcie „guru” partii. Co z tego, że będziecie na listach? Będziecie musiały wpłacić określoną sumę na rzecz komitetu wyborczego, za swoje pieniądze robić indywidualną kampanię, a w jej trakcie i tak prezes partii będzie fotografował się i obściskiwał publicznie tylko ze swoimi “czarnymi końmi”.
Jakże trzeba być naiwnym, aby wierzyć feministkom, że parytet załatwi wszystko… “Wpiszę się na listę i wygrana w kieszeni”. Cóż za naiwność! Proszę mi wierzyć, nie każda z nas ma możliwości Beaty Bublewicz, nie każda z nas jest Iwoną Guzowską, i nie każda z nas ma wyrobione nazwisko jak Gilowska czy Gęsicka. Reszta rozmaitych Iwon, Ań, Joann etc., to nadal odpryski układów, flirtów, układanek, gier czy przyblokowania miejsca mężczyznom w danym regionie, niepożądanym czy nie lubianym przez prezesów.
Próbując skompletować listy wyborcze do Sejmu czy PE, wcale nie było mi łatwo znaleźć i namówić kobiety do kandydowania, gdyż statystycznie po prostu mniej kobiet niż mężczyzn interesuje się polityką. Te zaś, które znają mechanizmy wyborcze, nie mają ochoty, i słusznie, wyrzucać swoich pieniędzy i czasu w błoto, gdy wiadomo, kto ma być wybraną jedynką czy dwójką, i pod kogo będzie wykonywana praca. Tak więc, nie jest sztuką (żadną) dostać się na listy wyborcze (często brakuje chętnych na dalsze miejsca), sztuką jest zapewnić sobie poparcie prezesa partii i wysokie miejsce na liście, a tego żadna ustawa nie zapewni. Moja wiedza nie wynika z teorii, jak większości pań zbierających podpisy, lecz wynika z praktyki bycia w polityce od 1997 roku.
Wniosek:
Parytet to dawanie fałszywej nadziei kobietom, to mamienie i rozbudzanie ich oczekiwań. Bo kobieta, jeśli interesuje się polityką i chce w niej aktywnie uczestniczyć, musi znaleźć się w niej na takich samych zasadach jak mężczyzna, a mężczyzn parytet nie chroni. Oznacza to, iż kobieta, jeśli chce wygrać, musi być znakomita w jakiejś dziedzinie, musi być wykształcona, bystra, odważna, zdeterminowana, potrafiąca zostawić dom na czyjejś głowie, a polityka powinna być jej pasją – a więc wszystko dokładnie tak jak u mężczyzn. Bo na tym właśnie polega równość – na wyjściu z tych samych pozycji i rywalizacji. A zapewnianie miejsc na listach, panie feministki, jeszcze niczego nie gwarantuje, może tylko to, że „męskie jedynki” czy „męskie dwójki” na listach wyborczych, namaszczone przez szefów partii mają zapewnione pewniejsze zwycięstwo.
A na zakończenie pozostaje, z przymrużeniem oka, złożyć życzenia – aby nadeszły lepsze wydarzenia:
Aby odszedł rząd Tuska – bo nie będzie co włożyć do garnuszka,
Aby odszedł Obama – bo dla Ameryki to jest blamaż
Przestroga dla Putina – niech wie, gdzie się zgina dziób pingwina
Drogim feministkom – męża i dzieci przy domowym ognisku
Pani Alicji Tysiąc – radości ze swej córki tysiąc
Panu premierowi – kubeł wody dla ochłody
Gejom i lesbijkom – aby wreszcie ktoś normalny ich wyściskał
A Księdzu Polakowi Tomaszowi – niech się nad sobą zastanowi
A nam wszystkim – dystansu i humoru wobec świata horroru :-)
Zdzisława Kobylińska
dr nauk humanistycznych na Wydziale Nauk Społecznych UWM, etyk, poseł na Sejm III kadencji, publicystka
niezalezna.pl